Już w trakcie powrotu z urlopu w mojej głowie narodziła się myśl, by wszystkie wspomnienia spisać na blogu. Może nawet w lekkiej formie przewodnika. I co? Od ostatniego posta minęło sześć miesięcy – tak sześć miesięcy, a z urlopu wróciłam dwa miesiące temu! Wow! Jestem mistrzem regularności – ale tak pewnie to wszystko będzie wyglądać. I piszę to zdecydowanie bardziej dla siebie, dla swoich wspomnień niż dla szerszej widowni. Uznajmy to za internetową szufladę do której piszę.
Ale
od początku, tak naprawdę do końca nie wiedzieliśmy czego oczekujemy od
naszego urlopu – jedno było pewnie – no może dwie rzeczy były wiadome
góry i Energylandia. O tyle o ile na górach zależało nam obojgu o tyle do Energylandii zaciągnął mnie Darek – nie żałuje. Zabawa przednia.
Podróż rozpoczęliśmy od wycieczki do Paprotek – tak, pierwszym przystanek był w miejscowości która
kojarzy mi się z kwiatem i moją babcią, która swego czasu miała cały
pokój w paprotkach! I wiecie co, jak tylko dojechaliśmy na miejsce
miałam wrażenie, że jestem w zupełnie innym wymiarze, świecie i jakbyśmy
znaleźli się w jakiejś innej czasoprzestrzeni, gdzie nie ma pędu dnia
codziennego. Gdzie budzisz się rano i nie myślisz o tym, że musisz znów
pędzić. Pojechaliśmy na urlop w momencie, gdy sezon letni dopiero się
odpalał, nie było zbyt wielu turystów – w naszym ośrodku byliśmy tylko
my i właściciele! To o czymś świadczy, więc tym bardziej mogliśmy
cieszyć się ciszą, najwspanialszą ciszą i spokojem jaki istnieje w życiu.
Drugiego
dnia rano obudził mnie deszcz. O dziwo nie zdenerwowało mnie to,
naprawdę! Mam urlop cieszę się chwilą. Oczywiście na ten dzień
zaplanowaliśmy wejście na Śnieżkę, ale to nic, to nic. Pojechaliśmy po
świeże pieczywo, coś na śniadanie i kawę i wyszło słońce. Swoją drogą kocham sklepy Aldi – nie tylko ze względu na to, że mają najlepsze wino ❤
I udało się, weszłam na Śnieżkę – och! Kocham góry, mimo że widziałam
je tylko trzy razy w życiu mają w sobie swego rodzaju wyjątkowość – o
ile taka odmiana tego słowa istnieje. Co prawda w trakcie wejścia na szczyt
miałam lekki kryzys, ale udało się i tym bardziej byłam z siebie
zadowolona. I mogłabym do złudzenia mówić, widoki, widoki i jeszcze raz
widoki są nieziemskie! Oszczędzę Wam historii pt. Panikuję wjeżdżając wyciągiem na Śnieżkę i panikują zjeżdżając. Wchodząc na każdy szczyt podczas tego urlopu przyjęliśmy zasadę, ze wchodzi najłatwiejszym szlakiem, schodzimy najtrudniejszym – i polecam to każdemu.
Kolejnego
dnia po prostu odpoczywaliśmy, cieszyliśmy się tym co nas otacza,
zajadaliśmy grilla – nie dobra, żart. Nigdzie nie byliśmy, bo tego dnia
był mecz Polaków. Ale zbieraliśmy również siły po Śnieżce i na kolejny
dzień, bo wybraliśmy się na Zamek Chonijk. I poraz kolejny
nie zawiodłam się, kolejne piękne widoki, cała droga do Zamku prowadzi
przez las – więc tym bardziej jest cudownie. I tym razem również
wybraliśmy się na szczyt tym łatwiejszym szlakiem a chodziliśmy tym najtrudniejszym – który notabene ma o wiele piękniejsze, skalne widoki. Przy każdej wyprawie posiłkowaliśmy się Internetem – warto poczytać wcześniej która trasę wybrać, gdzie jest ciężej, lżej i jakie niespodzianki na Was czekają.
To jest takie małe przejście, które prowadzi na drugą stronę Zamku :P |
Z Paprotek mieliśmy również dość
blisko do Szklarskiej Poręby – a stamtąd już tylko rzut kotletem do
Wodospadu Kamieńczyka. Zawsze chciałam zobaczyć wodospad, który
wcześniej mogłam oglądać tylko na filmach i ciach! Jest, byłam,
zwiedziłam na liście odhaczyłam. I wejście na wodospad – tak to określam, bo żeby zejść do wodospadu najpierw musicie wejść pod górkę, kamienistą górkę i wydaje się to ciężkie, ale jak teraz o tym myślę z perspektywy to czuję radość a nie zmęczenie, które mnie wtedy trochę przepełniało. Jeżeli widoki które Was otaczają rekompensują zmęczenie i to, ze trzeba się zmagać z niełatwymi szlakami to jest to coś dla Was.
I te kilka dni w Paprotach minęło nam naprawdę szybko, ale przede wszystkim przyjemnie. Na pewno nie odpoczęliśmy fizycznie, ale w moim urlopie nie o to chodzi. Odpoczywam wtedy przede wszystkim fizycznie.
Z
Paprotek pojechaliśmy prosto do Krakowa. Zarówno ja, jak i Darek
byliśmy już na takich typowych wycieczkach w Krakowie więc pojechaliśmy
tam po prostu żeby się powłóczyć i zaliczyć tak zwane miejsca
które trzeba w tym Krakowie zobaczyć. Choć jak byłam wcześniej w
Krakowie, to niestety nie udało mi się podejść do Smoka, a tym razem
Smok był i zionął ogniem!
Z Krakowa szybko trip to Zatoru – a raczej do miejscowości pod Zatorem i tutaj zaczynała się zabawa! To był mój pierwszy raz w Energylandii.
Nie wiedziałam czego się spodziewać i czy dam radę w ogóle zdecydować
się na którakolwiek z atrakcji. Ale jak to mówię, kto nie ryzykuje ten
nie ma. Pierwsze co, to był Majan,
ostatnie siedzenia – kto był ten wie. Występują tam największe
przeciążenia. Myślałam, że umrę – serio. Zasada jest jedna – krzycz!
Jeśli nie krzyczysz istnieje duże prawdopodobieństwo, że zemdlejesz. Ja
na Majanie nie krzyczałam i to był mój błąd – teraz to wiem i nie, nie zemdlałam – ale było blisko. Tak mocno się spięłam,
że potem moje mięśnie karku były spięte przez cały dzień – druga
sprawa: w pewnym momencie Darek zaczął do mnie krzyczeć, że mam krzyczeć . A ja miałam zamknięte oczy, i na tamten moment
nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Ale przeżyłam i było mega.
Potem po kolei, kolejka, którą nazywam Krokodylem – i tutaj była chwila paniki ale był kozak! Polecam również Speed Water Coaster! Chociaż naprawdę nie da się opisać tego wszystkiego, zawsze gdy ktoś mnie pyta o wrażenia z Energylandii
odpowiadam: To jest jak z lotem samolotem. Każdy opowiada Ci jak jest,
ale dopóki sam nie spróbujesz nie przekonasz się o tym jak jest
naprawdę. Także tak, polecam spróbować jeśli oczywiście nie boicie się kolejek.
I co najważniejsze – buty! Niech każdy pamięta o odpowiednich butach przy takich wycieczkach. Ja wybrałam swoje najlepsze, niezawodne i najwygodniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz